Spotkanie w 2019. Czyli, chyba już siedemdziesiąt lat się męczymy na tym najlepszym świecie

          Jak zwykle z inicjatywy i działania znanego nam Piotrka Grygorowicza (którego rodzice, nie wiedzieć czemu, ochrzcili imieniem Edward. Cholera, nie wiedzieli, że jak Edward to tylko Korczakowski?) z miasta Łódź oraz przy wsparciu techniczno-logistycznym Basi Kierys (obecnie Leśniewicz) zostało zorganizowane i odbyło się w dniach 6 do 8 września 2019 spotkanie maturzystów roku 1967 klasy XIa morąskiego liceum im. L.Kruczkowskiego. Powodem lub pretekstem do spotkania był fakt, że większość z nas w tym roku, wstyd powiedzieć, kończy lub skończyła, 70 lat. Za każdym razem, gdy uświadamiam sobie ten fakt, to rozdziawiam paszczę ze zdumienia: „Jezus Maria, naprawdę? Tak szybko? Przecież tak niedawno chodziliśmy do tej naszej budy, a tu już 70”.

Na spotkanie, oprócz stałej gwardii (którą rozpoznacie na zdjęciach), przybyli również: Wiesia Szafran (obecnie Romaniak) oraz Andrzej Żochowski - Szycak. Ich obecność była, z wielu powodów, bardzo cenna dla pozostałych uczestników imprezy. Wiesia np. była na naszym spotkaniu po raz pierwszy, a więc Jej przyjaciółki, i przyjaciele z aklasy mogli sobie powspominać dawne szczęsne czasy (jak łatwo policzyć, te sprzed 52 lat!). A dawne wspomnienia są często eliksirem na ból istnienia lepszym niż spowiedź dla prawdziwie gorliwego katolika. Szycak z kolei nie wahał się zawiesić na kołku swoją robotę w Australii by wpaść na naszą wspólną imprezę. Mam nadzieje, że kangury, nowi emigranci z Rosji i Chin, którzy tak owocnie korzystali z pracy Andrzeja, jakoś przeżyją Jego krótką nieobecność w pracy.

          Osobną uwagę poświęcam tym osobom, które mogły przyjechać na spotkanie, a nie zrobiły tego. Tak chodzi mi o Jankę Lewarowską (obecnie Lindner), Alkę Sobolewską (Welc), Witka Szajkowskiego i Józka Jurewicza. Byli oni powiadomieni i, bez jakiegokolwiek poważnego usprawiedliwienia, oleli nasze spotkanie czymś ciepłym. No, jasna cholera, ludzie jak Wam nie wstyd. W tym wieku tak się zachowywać to hańba! Nie mówię tu o tych osobach z którymi brak jest kontaktu (z różnych powodów) oraz takich, jak Ewa Bruziewicz lub Basia Poźniak (Methner), które chciały lecz nie mogły być z nami z istotnych powodów losowych.

          Była za to z nami nasza gospodyni klasowa Bożenka Mikucka. Bożenka, mimo że ostatnio zamęcza Ją choroba, ma na tyle dużo poczucia odpowiedzialności za naszą wspólnotę licealną, że i tym razem przyjechała na naszą imprezę. Kto inny (np. ja) gdyby miał podobną sytuację jak Ona leżałby w wyrze i jęczał, Ona zaciska zęby i działa, bo wie, że żyje nie tylko dla siebie i najbliższej swojej rodziny lecz też trochę dla nas. Bożenko, dobrze że Dobra Bozia, z pomocą Twych rodziców, Cię stworzyła, tak trochę dla nas, Twoich sióstr i braci licealnych.

          Impreza, z udziałem Dyrektora Jana Horbacza, rozpoczęła się w naszym „gołębniku” tj. w sali w której mieściła się nasza XIa klasa. Po tradycyjnych uściskach, obcałowywaniach (Piter korzystał z tego jak erotoman jaki), przemowach i rozdaniach upominków (m.in. pudełka „herbaty jubileuszowej”). Po czem opuszczając naszą „budę” zostało zrobionych kilka pamiątkowych zdjęć naszej grupki imprezowej. Po tych wstępnych wydarzeniach wywołujących wiele emocji w naszych starczych głowach dla uspokojenia nerwów chwilę posiedzieliśmy, i popiliśmy na koszt Bożenki M., w pobliskiej kawiarni „Parkowej”. Dalej wiadomo, wyprawa do ośrodka wypoczynkowego w Kretowinach. I tu zaskoczenie, które być może Opatrzność nam zesłała by nam zrekompensować nieobecność pewnych osób na naszym spotkaniu: na jeziorze w pobliżu ośrodka powitała nas grupa łabędzi. Tak dobrze czytacie: grupa ślicznych łabędzi (no niech będzie, stado). Były rozmaite spekulacje na temat tego dlaczego łabędzie zamiast nieobecnych osób, ale jestem zbyt poważny by o spekulacjach pisać. Wspominam o nich tylko mimochodem poniżej przy podpisach niektórych zdjęć. Aha, jak będziecie oglądali zdjęcia łabądków to przypatrzcie się dwóm ptakom: temu młodemu w kolorze czarniawym i jednemu z dorosłych. Popatrzcie na dziób tego dorosłego. Czy jego dziób wam trochę nie przypomina Witka Szaję?  A ten młody jakoś tak trochę jest do Alki S. podobny, no nie? Dlaczego to tak, każdy się pytał. Sugestię odpowiedzi podsunęła nam Wiesia Szafran. Jej sugestię odpowiedzi umieściłem pod jednym z łabędzich zdjęć.   Co było dalej w Kretowinach? No prawie to co zawsze, ale szczegółów nie zdradzę, by nie zaspokajać niezdrowej ciekawości wśród tych co tam nie byli. W sobotni wieczór tak jakoś się zdarzyło, że wszyscy zapragnęli wyjść na spacer. Więc wyszliśmy gadając, wspomnieniowo i nie tylko, o wszystkich sprawach dawnych i dzisiejszych. Lecz zawsze to gadanie kończyło się ustaleniem, że zawsze: i jak tu jeszcze będziemy, ale jak tam nas wezmą, to też będziemy się spotykać. Bo nasza licealna klasa wbudowała w nasze łby coś wspólnego dla wszystkich razem i każdego z osobna. I toto jakoś tak dziwnie przyciąga nas do siebie. A w niedzielę rozjechaliśmy się do swoich mieszkań, domów i problemów. I znowu dalej czekamy.

          Kilka osób fotografowało niektóre zdarzenia z tej imprezy. Piter, Wołodzia i Basia Kierys podesłało mi trochę tych zdjęć, cobym je wykorzystał dla potomności. Robę więc to. Zdjęcia te pogrupowałem w kilka tematów, które są przywoływane kliknięciem poniższych obrazków. Pod niektórym zdjęciami dodałem swoje drobne komentarze, za które z góry przepraszam tych którzy mają skłonność do obrażania się.

 

 

 

Morąg i liceum

morag.jpg

 

 

Zdjęcia zbiorowe

zbiorowka.jpg

 

 

Łabędzie

swan.jpg

 

 

Kretowiny

kretowiny.jpg

 

 

Spacery

spacer.jpg

0