Mieczyslaw Tołwinski  zwany Dyndalem[*]

 

Niewiele o Nim pamiętam. Bardzo wysoki, szczupły, łysina biegnąca przez środek głowy. Mieszkał, zdaje się, na Pułaskiego, koło Ewy Bruziewicz. Od Jego dzieci  dowiedzieć się można, że Mieczysław Tołwiński (syn Stanisława i Marty dd. Rejkowska) urodził się  24.10.1920 r.  w  Avon  USA  stan   Connecticut.    W 1925 roku z  matką  i  bratem Zygmuntem osiedlił się w Kościerzynie w Polsce. Dziś już nikt nie odpowie na pytanie co robili w USA Jego przodkowie oraz dlaczego wrócili do Polski.

W czasie okupacji został zesłany na  roboty rolne  do Zillendorfu nad  Odrą,  a następnie  do  pracy   w  stoczni  w  Gdańsku.

Dyndal-Początek pracy w szkole 1948W  okresie  IX 1945 - VI 1950r.  pracował  w  Lipuszu k. Kościerzyny  i następnie w  Jurkach. Z tego okresu Jego życia pochodzi  zdjęcie zamieszczone obok.

Z Jego „facjaty”, którą zapamiętałem, ale widać to też na zdjęciu, można powiedzieć, że jest notorycznie jakiś taki przysmucony i zamyślony (później zrozumiałem, że to może być  z powodu nieuleczalnej choroby córki Ewy).

W 1946 roku ożenił się z Janiną Deręgowską, z  którą  miał  pięcioro  dzieci    Ewę (1946), Marka (1948), JarosłDyndal-Image 0004awa (1950),  Stanisława (1952)   i   Andrzeja  (1955). Wszystkie dzieci, łącznie z chorą Ewą, kończyły w różnych latach nasze liceum. Ponieważ ich ojciec lubił przyrodę, dlatego często można było całą rodzinę w otoczeniu młodych nauczycieli- znajomych ojca, spotkać w Kretowinach (zob. też wspomnienia niżej). Zimą lubił też zabierać dzieciaki na narty w górach, jak na tym zdjęciu:

Dyndal-Na nartach z dziećmi i p

Pamiętacie? Te czapki pilotki, w pewnych latach szczyt mody, noszone przez dorosłych i dzieci. Występowały w wersji standard i extra. Ta druga wersja miała na „uszach” zapinane na zatrzaski klapki, a pod nimi dziurki. Na zdjęciu, koniec lat 50- rodzina na nartach w górach, nie ma mamy i Ewy, ale za to jest mąż naszej polonistki Marii Wójcickiej ze swoją córką Hanią. Wójciccy mieszkali w klatce obok, więc mieli serdeczne i bliskie kontakty z Tołwińskimi. Szczególnie, że żona Dyndala była też polonistką, uczyła w podstawówce. Innym ich sąsiadem był malarz Zobczyńskiego (w muzeum Herdera były jego obrazy). Tam też dzieciaki często chodziły z ojcem.

Profesor Mieczysław Tołwiński we wrześniu1950 rozpoczął pracę w XIII LO  w  Morągu  jako  nauczyciel  fizyki oraz astronomii. Na podstawie tego co zapamiętaliśmy można powiedzieć, że pasjonował się fizyką i jej nauczaniem. Pogłębiał swą wiedzę studiując na Wydziale Fizyki UŁ, w 1957 roku ukończył zaocznie te studia.

Jak już pisałem, uczył nas fizyki oraz w XI klasie astronomii (niewiele godzin). Zatrzymam się tu na chwilę przy astronomii, pamiętacie te lekcje? Pamiętacie, jak z globusem w rękach okrążał wiszącą pod sufitem  żarówkę? Albo pytanie zadawane Jego charakterystycznym przytłumionym głosem: „Pokaż nam gdzie znajduje się gwiazda polarna”. Delikwent wskazuje ręką jakiś punkt w jednym kącie sufitu w „gołębniku”, a „Dyndal” na to: „Gdzie, gdzie! Nie tam, o tu”- i pokazuje zupełnie przeciwny kąt na suficie.

Fizyka. To dzięki chyba fizyce uzyskał on przydomek „Dyndal”. Gdy omawiał na lekcji rozpraszanie światła przez zanieczyszczone powietrze, nazwę tego zjawiska- efekt Tyndalla wymawiał tak, że słyszało się „Dyndala”. Na fizyce u Niego często wykonywane były doświadczenia. Robił je On. Z elektryczności (np. te z maszyna elektrostatyczną), mechaniki (np. ruch po równi pochyłej, zderzenia sprężyste, ruch drgający, etc), czy hydrodynamiki.[przypis Piotrka Grygorowicza: również z  optyki, i dodatkową atrakcją tych zajęć w gabinecie fizycznym, a takowy był w tej szkole, było to, że zasłaniane były okna ;-) ]. Pamiętacie twarz Dyndala po zakończeniu doświadczeń? Wtedy, choć na twarzy nie pojawiał Mu się uśmiech (może jedynie ślad uśmiechu) to Jego twarz promieniowała zadowoleniem. Dosłownie, jeszcze dziś widzę tę twarz z której bije satysfakcja. Dlaczego?  Udane lekcje sprawiają Mu cholerna frajdę. Na zdjęciu poniżej widzimy profesora Tołwińskiego na balu maturalnym, zdaje się, że w roku 1972 (?), obok niego siedzi z papierosem w zębach Franciszek Rokiciński vel Franek (w pewnych latach uczył PO) , nie wydaje wam się, że na pierwszy rzut oka podobny do  naszego „Bemola”?.

Dyndal-Na balu maturalnym 1972DYGRESJA:

Piszę o tych doświadczeniach ze świadomością, że w dzisiejszych liceach (miałem 2 córki kończące kilka lat temu renomowane LO) robienie experymentów na fizyce zupełnie zanikło. A obejrzenie komputerowej demonstracji to nie to samo.

KONIEC  DYGRESJI

Jak już pisałem, po zakończeniu udanego (zazwyczaj) doświadczenia (którego skutki często uczniowie mogli odczuć bezpośrednio na sobie, jak w tym np. z maszyna elektrostatyczną) w klasie robiło się jakoś jaśniej. Ta jasność to skutek widocznej na twarzy Dyndala satysfakcji, która wprost rozsadzał Go. Po takiej lekcji, na przerwie, udawał się On na zaplecze sali lekcyjnej (pokój przygotowawczy ?), laboratorium(?)) gdzie trzymał pudełeczko z niedopałkami papierosów- petami (na studiach przekonałem się, że pety najlepiej trzymać w słoju po korniszonach ;-) ) . Otwierał pudełeczko, brał peta, wkładał do fifki szklanej i palił by ochłonąć.  Wiem, że pewnego razu chłopaki sprzątający klasę po lekcjach (tak Peter to o Tobie!)  zapieprzyli Mu [Piotrek: tu wnoszę stanowczy sprzeciw, bo nie zapieprzyli, a wspólnie  z Marysiem Ł. schowali korzystając z tych egipskich ciemności w gabinecie] wszystkie pety z tej skrzyneczki. Oczywiście awantura: „Gdzie są moje pety”, która nie wiem jak się skończyła. [Piotrek:  pety się znalazły, bo były tylko schowane w inne miejsce]

Oprócz doświadczeń pamiętam też lekcje i klasówki z rozwiązywaniem zadań. Straszne!. (Ale dzięki nim na egzaminie wstępnym na studia udało mi się rozwiązać zadanie: kiedy ostatni wagon pociągu jadącego z prędkością „x” minie stację kolejowa, jeśli lokomotywa na tej stacji pojawiła się o godzinie „y” i zaczęła przyspieszać z przyspieszeniem „z”).

[Piotrek:  Z własnego ogródka dodam, że o ile pamiętacie wszyscy którzy zadeklarowali chęć zdawania na studia musieli mieć specjalny zeszyt do zadań z fizyki, ze zbioru chyba M. Jeżewskiego, i należało rozwiązać ich około setki.

Dzięki temu również na egzaminie wstępnym na studia, jak i później, z fizyką nie miałem problemów.]

Dodatkowa uwaga:

Z ust wiarygodnych, a mianowicie Pani Prof. Renatki Ł., chyba też  wcześniej uczyła nas fizyki, wiem że Dyndal, dla bardzo bliskich „Kiciuś” był wielkim mentorem dla sporej w owych czasach, grupy młodych nauczycieli, których los rzucił na warmińską ziemię, by na tym ciężkim padole siać ziarno wiedzy w głowach, bardzo odpornych na nią, morąskich licealistów.

Lubił pływać, bo w wakacje po maturze, spotkałem go nad jeziorem Narie, gdy był otoczonym wianuszkiem młodych nauczycieli i nauczycielek naszego liceum.

Utkwiło mi to  tak w pamięci dlatego że, wtedy „Kiciuś” był odziany w charakterystyczne bermudy tamtych czasów (trykotowe, jeśli ktoś wie co to znaczy)].

Na zakończenie dodam, że profesor Tołwiński w naszym  XIII  LO prowadził koło fotograficzne oraz szachowe, był organizatorem wyjazdów z młodzieżą. Był miłośnikiem gry w brydża. W ogóle brydż to była gra rodzinna. Ojciec grał z najstarszymi dziećmi, uczył ich po kolei. Czwórka musiała zawsze być, ostatecznie z dziadkiem. Jak było mniej, to szachy. Święta w domu to brydż do rana.  W kuchni ulubioną Jego potrawą były śledzie solone i kartofle w mundurkach. Co dziwicie się:--))? Ale przecież nasz Profesor pochodził spod Kościerzyny, a to są Kaszuby, no właśnie. I teraz wszystko jasne!  Jednak specjalnością kulinarną Dyndala była paja. To takie ciasto na podkładzie z biszkoptu (a może kruchego ciasta???)  z kremem: połączenie budyniu i kogla-mogla. Było pyszne i nikt z nas nie umiał tego robić. Przepis miał z rodzinnego domu, jakiejś wioski pod Kościerzyną. Woził tam dzieciaki swoją wuefemką. Tym motocyklem szczególnie często jeździł  razem z dziećmi na wycieczki (najczęściej do Golbit nad Narie).  Dla relaksu czytał też kryminały, takie małoformatowe książeczki wydawane w seriach „z jamnikiem”, czy „z kluczykiem”, którymi, jak pamiętam, zaczytywaliśmy się w klasie my również J.

Był romantykiem z natury - przyroda go zawsze oczarowywała. No po prostu niezapomniany Dyndal. Zmarł  w  Morągu  01.01.1976  roku  na  zawał  serca.

 



[*]  Andrzejowi Tołwińskiemu za garść wspomnień o Ojcu oraz za zdjęcia z archiwum rodzinnego serdeczne dzięki.

0