Maria Fulara, albo o miazmatach Rewolucji Francuskiej

 

 

Na początku był rozum. Rozum z jakichś tajemnych powodów lubił umieszczać wiedzę w siatce (takiej, jak kiedyś używało się na zakupy, cholera wie dlaczego niektórzy nazywają ją paradygmatem J.). Siatka, jak siatka zbudowana była z elementarnych pojęć i relacji między nimi- co razem tworzyło klasyczną logikę. Jeśli w takiej siatce rozum umieszczał wiedzę dotyczącą skończonych aspektów Rzeczywistości, wtedy powstawała nauka. Problem jest w tym, że rozum w takiej siatce umieszcza też „wiedzę” o nieskończonościowych tj. transcendentnych aspektach Rzeczywistości, tj. ten fragment wiedzy, który jest pozarozumowy. Wiedza ta nazywana wiarą po umieszczeniu w siatce rozumu przekształcała jest w religię. Ale to nie jedyne przestępstwo rozumu, otóż ten nędznik wiedzę tyczącą życia kulturalnego, społecznego, politycznego, ekonomicznego etc również umieszcza w siatce tworząc w ten sposób z tej wiedzy ideologię. Co w tym złego można się zapytać? Otóż wydaje się, że ideologia, każda ideologia, obarczona jest błędem autoreferencji, tj zawiera w sobie twierdzenia odnoszące się do niej samej. (najprościej wyjaśnić to można przytaczając paradoks fryzjera: „Morąski fryzjer Bonifacy Szpak twierdzi, że strzyże wszystkich morążan, którzy nie strzygą się sami. Kto strzyże Szpaka?”). W ten sposób ludzkość, która w swym rozwoju posługuje się wiedzą jako narzędziem rozwoju zastawiła sobie na ten rozwój dwie pułapki, dwa hamulce: religię i ideologię. Obie poprzez wywoływanie rozmaitych zdarzeń typu wojny, rebelie, rewolucje społeczne, powstania, czy inne ruchawki w imię „fundamentalnych wartości”, ;-) religijnych lub ideologicznych (a jakże!)- dość skutecznie ograniczały rozwój ludzkości lub kierowały go na manowce. O religii, kończę, by nie budzić zgorszenia i naruszać czyichś wartości, J, ale o ideologii to i owszem. Nie, ja tu piszę nie tylko o tej dziś powszechnie i bezmyślnie opluwanej ideologii „komunistycznej”. Zła ideologia (innej nie ma!) to też ten dziś powszechnie akceptowany i rozpowszechniany liberalizm, nacjonalizm, faszyzm, czy wreszcie ideologia  tzw demokracji burżuazyjnej. Jadem idolo zatruwani jesteśmy przez środki masowej „informacji” lecz chyba najważniejszym źródłem ideologicznego skażania nas  jest oświata i szkolnictwo wyższe. Konkretnie tzw nauki społeczne (choć był okres, że też inne). Zwykle w toku nauczania historii, filozofii, ekonomii, w szkołach wtłaczana jest do nieukształtowanych łbów uczniów spora dawka ideologii wypaczająca, często na całe życie, ich widzenie rzeczywistości. W czasach owych, gdy byliśmy jeszcze licealistami najłatwiej spaczyć ideologicznie było nas można na lekcjach historii. W klasie VIII historii starożytnej uczył nas dziadek, który nazywał się Ferenc (nazwisko sugeruje węgierskie koneksje), pewnie miał On i jakieś imię lecz ja nie pamiętam. Sądzę, że każdy zgodzi się ze mną, że prof. Ferenc ideologie (jakąkolwiek) miał gdzieś, dla Niego najważniejsze było język starogrecki, Partenon, Ozyrys,  Aleksander Macedoński, czy też nauczenie nas „Antygony” w języku oryginału. W klasach IX – XI historię mieliśmy z profesorką Marią Fularą. To co napiszę dalej o naszej historyczce, może wywołać niedowierzanie u ludzi ciężko myślących.  Ale nic nie poradzę na taką skazę intelektualną tych osób. Otóż uważam, że prof. M.Fulara mogła być dla nas wzorem osoby, która teoretycznie może i wyznaje jakąś ideologię lecz w praktyce swoim życiem pokazuje, że te aspekty ideologii, które kłócą się z Jej rozumem po prostu olewa ciepłą herbatą. W każdej ideologii można zauważyć takie sformułowania, tezy, twierdzenia które są sprzeczne z logiką, z rozumem. Nazywam je miazmatami danej ideologii. Otóż na podstawie tego co wiem o profesorce M.F. mogę twierdzić, że w praktyce „olewała”  Ona miazmaty Rewolucji Francuskiej. Ale o co chodzi zapytacie? Zaraz to wyjaśnię. Tylko po kolei. 

 

Profesorka urodziła się jako zwykła Marysia (a więc pogłoski jakoby od razu jako magister Maria F., ;-) są nieprawdziwe) w roku 1936 (dokładna data jest tajemnicą i jej ujawnienie jest karalne, ;-), dlatego nie podaję). Urodziła się gdzieś w małej miejscowości w świętokrzyskim (nie jest to pewne, ale gdzieś urodzić się musiała, no nie?). W rodzinie Fularów, których Bozia obdarzyła nie tylko Marysią, ale też Kazikiem, Janką, Jankiem, oraz bliźniaczkami Zosią i Stasią.  Po ukończeniu edukacji szkolnej i studiów historycznych (gdzie?) pojawiła się w naszym liceum w 1959 roku. Cztery lata potem w tym LO pojawiliśmy się my, tj. klasa VIIIa, która, po zakończeniu m.in. edukacji historycznej, zrobiła maturę w 1967. Jak pokazują powyższe daty, profesorka, gdy zaczęła nas uczyć historii była w liceum dobrze zadomowiona.  Oczywiście zadomowiona na tyle, że pojawiała się na szkolnych imprezach. Właśnie mam zdjęcie z takiej imprezy, gdzie M.F. siedzi obok „Cioci Paszy” (widzicie jaka Ciocia była wtedy młoda, J ), niestety jest czemuś obrażona na fotografa, dlatego odwróciła się od aparatu.

Dwudziestokilkuletnia mgr historii Maria widzi, że w Jej rodzinie kolejne rodzeństwo kończy podstawówkę i może w wyniku młodzieńczej beztroski wkroczyć na niewłaściwą drogę życia. Bierze więc za kark najpierw Kazika, potem Jankę, po kilku latach Janka i dalej bliźniaczki- mówi im, że podstawówka to nie wszystko, że oni z Jej inspiracji, i pod Jej „kierownictwem” mają „robić” edukację w liceum, a jak dobrze pójdzie to i studia. Wolność, wolnością, ale oni są Jej braćmi / siostrami (niepotrzebne skreślić) więc Ona jest za nich po bratersku odpowiedzialna. Ta braterska odpowiedzialność w Jej postępowaniu tak rozumnie modyfikowała i ograniczała wolność młodszego rodzeństwa, że to bez problemu skończyło nie tylko liceum, ale też prestiżowe kierunki studiów na prominentnych uczelniach. Nasuwa się fundamentalne pytanie, czy i kiedy mamy prawo ograniczać lub modyfikować wolność osoby w imię przyszłościowego dobra tej osoby (wiem, pachnie to pytanie komuną, ale nic nie poradzę). W mojej opinii jest to niedozwolone tylko w stosunku do osób o równym z naszym lub wyższym statusie intelektualno-społecznym. I innych sytuacjach jest to uzasadnione, a nawet konieczne w imię braterstwa. I tu powinienem przypomnieć, że trzy wspominane pojęcia: „wolność, równość i braterstwo” weszły w obieg społeczny wraz z Wielką Rewolucją Francuską (WRF). Dziś hasła te są podstawą wszystkich ideologii politycznych, wiszą one na sztandarach ugrupowań politycznych od faszystów, przez narodowców, liberałów, socjalistów, komunistów, czy cholera wie czego jeszcze. Twierdzi się, że dobry system polityczny to taki, w którym wolność, równość i braterstwo realizuje się tak na szczeblu jednostki ludzkiej, jak i państwa. Nie zauważa się przy tym, że taki dobry system polityczny jest nierealizowalną utopią, może jeszcze gorszą niż był realny komunizm. Nierealizowalny nie tylko dlatego, że to trójhasło ma charakter ideologiczny, ale też dlatego, że dwa spośród trzech haseł, tego miazmatu Rewolucji Francuskiej, są wzajemnie wykluczające się. Są to: wolność i równość. Łatwo przekonać się, że zawsze im więcej wolności tym mniej równości i odwrotnie. Wydaje się, że nie jest to tylko następstwo darwinizmu społecznego, ale może to być wynikiem realizacji II zasady termodynamiki w procesach społecznych. Tak więc w moim przekonaniu nauki społeczne powinny wreszcie odrzucić te nierealizowalne miazmaty Rewolucji Francuskiej, tak na szczeblu jednostki ludzkiej, jak i całego państwa- i zacząć budować koncepcję teoretyczną funkcjonowania społeczeństwa opartego jedynie na braterstwie. Czy tak się stanie? Insz Allah. Na razie niech nam wystarczy fakt, ze tacy ludzie, jak nasza licealna historyczka M.F., może i propagowali miazmaty WRF: „wolności, równości i braterstwa” lecz  w swej praktyce pedagogicznej realizowała hasło „braterstwa”. Dzięki temu przedmiot  Jej działań pedagogicznych łatwiej dostawał się na studia oraz je kończył. Napisałem przedmiot (choć cholera wie, może powinno być podmiot?), bo tu chodzi nie tylko o wspomniane Jej rodzeństwo. Profesorka zasadą „braterstwa” kierowała się również wobec osób, które deklarowały, że będą zdawały na kierunek na którym obowiązywał egzamin wstępny z historii. Tak, nie miała litości w egzekwowaniu wiedzy historycznej w stosunku do takich osób (czasem w gronie takich osób znajdowały się też osoby przypadkowe, no ale to już statystyka). To chyba w dużym stopniu dzięki Jej zabiegom XIII LO w Morągu „wyprodukowało” tak dużą liczbę prawników. Tylko nasza a-klasa dostarczyła państwu polskiemu, J, dwóch takich osobników. Niektórzy z nich osiągnęli bardzo wysokie szczeble w instytucjach wymiaru sprawiedliwości RP.

Ktoś powie, że nie wszyscy w XIII LO wybierali się na studia gdzie wymagana był historia, a tym bardziej nie wszyscy byli rodzeństwem prof. M. Fulary. Tak to prawdziwa prawda J, i ta cała reszta wydaje się, że była nieco inaczej przez Nią traktowana. Jak? Trudno powiedzieć, bo opinie tej reszty są zróżnicowane. Wielu zarzuca Jej, że była sztywna i oschła w kontaktach, ja tego nie odczułem, ale może to nie tylko subiektywne odczucie tych których „gnębiła” wiedząc, że ich stać na więcej? Znam osoby którym bardzo pomogła (choć zupełnie nie musiała), gdy byli już na studiach lub świeżo po, wykazując przy tym zrozumienie i ogromną dobrą wolę, twierdzą, że z tego powodu będą Jej wdzięczni w tym, i wszystkich przyszłych swoich wcieleniach, J. Patrząc z dzisiejszej perspektywy na Jej lekcje historii zwrócił bym uwagę na fakt, że świadomie, lub jakoś tak intuicyjnie, uczyła nas racjonalnego myślenia. To znaczy na lekcjach byliśmy „zmuszani” do używania rozumu i logiki, a nie emocji i cwaniactwa, do analizowania rzeczywistości historycznej. Warto to podkreślić, profesorka, jak się wydaje wyznawała zasadę: „rozum, a  nie cwaniactwo i emocje”. Tak, z Jej lekcji historii wynikało również, że to rozum, a nie emocje winien służyć do badania i analizy tradycji narodowej, zarówno tej postępowej, jak i wstecznej. Dziś kiedy prawnicze hcujki, które dorwały się do  w a d z y, z cwaniactwa i emocji zrobili alfę i omegę polityki RP jest to wyjątkowo ważne. Nie, to chyba nie jest wina kształcenia hcujków, że nie cenią rozumu. Jak się wydaje oni w ten sposób przystosowują się do swego elektoratu, tj ubogiej materialnie, umysłowo i moralnie części społeczeństwa. A ta grupa społeczna, z przyczyn naturalnych, w relacjach z innymi, korzysta nie z rozumu lecz emocji i cwaniactwa. Elyty polityczne IIIRP ciężko musiały pracować przez prawie 25 lat, ;-), by stworzyć odpowiednio duży elektorat obecnie rządzącej quasi-partii.

Dobra dość mendzenie, zobaczmy co piszą moi przyjaciele z klasy, na wiadomość, że warto jakoś tekstowo upamiętnić prof. M.Fularę: „Opracowanie tekstu upamiętniającego naszą niezapomnianą nauczycielkę M. Fularę jest bardzo pożyteczne. W projekcie tekstu  zasygnalizowałeś, a ja to potwierdzam, że jestem Jej dozgonnie wdzięczny, za to, że starała się pomóc i mobilizowała uczniów, którzy chcąc dostać się na studia musieli nauczyć się historii. Od Bożenki i ode mnie wymagała więcej, ale za to nie miałem problemów ze zdaniem egzaminu z historii na studia. W ogóle mogę powiedzieć, że zaszczepiła mi zamiłowanie do historii. Zgadzam się ze spostrzeżeniem, że może była osobą trochę oschłą i może mało sympatyczną. Ale jakie to ma znaczenie w sytuacji, gdy dochodzimy do wspólnego wniosku, że była kompetentną i dobrą nauczycielką historii.” Inny z kolei przyjaciel,(Piter, teraz o Tobie, typku jeden) pisze: „Z uwagami dotyczącymi Naszej Wspaniałej Profesorki, to ja się za bardzo nie wychylam, bo jak sobie Marysia Fulara przypomni, jakim byłem grzecznym chłopcem, gdy Ona była wychowawczynią w internacie, to ja tego sądu ostatecznego nie doczekam i tu nie pomogą nawet  miazmaty Rewolucji Francuskiej, ;-). Marysia Fulara, ale sobie pozwalam (moja uwaga: Piter teraz już możesz, przecież wiekowo między Tobą a M.F. obecnie prawie nie ma różnicy, ;-) ) , uczyła nas wiedzy historycznej w sposób dosyć ciekawy, bo przy pomocy m.in. map dotyczących omawianych czasów. Do dzisiaj nie wiem, czy Wielkie Łuki to są gdzieś za Poznaniem, a Żółte Wody gdzieś na Śląsku, ale którym to mnie zabij. Ale te mapy pamiętam, chociaż to trochę mało. Ale czasami przy tych mapach stało i czegoś tam szukało po kilka osób, a na pewno prawie zawsze stał tam  Mosiek!”

            

Z innych spraw przypominam sobie dyskusję na forum portalu „naszej-klasy”. Jeden z dyskutujących (absolwent LO, po studiach na kierunku matematyczno-informatycznych) zarzucał Jej, że należała do Partii (tak do tej partii, PZPR), a poza tym na lekcjach historii nawet aluzjami nie dawała do zrozumienia, że istniejący system polityczny jest zły i należy z nim walczyć. Są to dwa zarzuty, i w moim przekonaniu oba wskazują na oligofreniczny profil osoby je stawiającej.

Pierwszy zarzut, należała do partii: rzeczywiście należenie do PZPR w okresie stalinizmu lub w okresie Jaruzelskiego schyłku mogłoby być skazą, ale ona przecież w tych okresach jeszcze / już nie należała. W liceum do partii należała większość, jeśli nie wszyscy nauczyciel. Nie wiem, może Basia Ignatiew i Ferenc nie, ale większość, tak. Do partii, która w swej polityce kierowała się argumentami racjonalnymi (a nie jak obecne partyjki: cwaniactwem i emocjami), należeli w większości pozytywni ludzie, i to dzięki nim PRL przez długi okres rozwijała się tak racjonalnie i dynamicznie. Jeśli zaś porównać tamtą partię z partiami politycznymi powstałymi w tzw. suwerennej Polsce to w mojej opinii przynależność do PZPR nie jest skazą lecz pozytywnym walorem człowieka.

Drugi zarzut, na lekcjach nie mówiła, że system polityczny jest zły i należy z nim walczyć: jak się wydaję taki zarzut wykluwa się we łbach polskich patriotycznie odmóżdżonych przygłupów, zapatrzonych w historię narodowych powstań, zrywów, czy innych ruchawek. W wyniku których odnosiliśmy zwykle moralne zwycięstwa, ;-), które skutkowały ruiną gospodarki kraju. Gospodarki z trudem stawianej na nogi, po poprzedniej ruchawce, przez rozmaitych hr. Wielopolskich, Bierutów, czy Gierków. O śmierci tysięcy, zaczadzonych głupotą wodzów, młodych ludzi już nie będę wspominał, bo dostaję mdłości od patriotycznych trupów. Jestem Jej wdzięczny, że na swoich lekcjach, jeśli już, to propagowała pozytywistyczne działania, a nie tak modne w obecnych bezrozumnych czasach, tłuczenie się z prawdziwym lub imaginowanym wrogiem, aż do ostatniego Polaka. Oczywiście w jakże szlachetne imię: „Bup, Homar, Woszczyzna”, aż do kolejnego moralnego zwycięstwa.

 

 

 

Niewiele więcej mogę powiedzieć o prof. M.F. Ot w 1991 roku przeszła na emeryturę, mieszkając w Morągu albo w Olsztynie u swej młodszej siostry.  Po 35 latach od matury, gdy zorganizowaliśmy z klasą spotkanie, zaszczyciła swoją obecnością naszą imprezę. O właśnie na zdjęciu gdzie siedzi za stołem prezydialnym, a Bożenka Mikucka gloryfikuje czasy naszej młodości, ;-) w PRLu:

 

 

Ba nawet znalazła czas by porozmawiać z wieloma swoimi uczniami:

           

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I to tyle z mojej głowy. Próbowałem namówić Jej siostrę i brata na uzupełnienie tych wspomnień. Wykręcili się sianem, nie tyle z tego powodu, że nie są świadomi swojego długu wdzięczności wobec swej siostry Marii, ale motywowali to strachem przed surową karą za ujawnienie danych osobowych siostry, J. No tak, podobno w RP za taką zbrodnię skazują nawet na 25 lat bezwzględnego więzienia, ;-).  Nic więc dziwnego, że niebożęta się boją, ;-).

 

Powyższa pisanina pojawiła się w Internecie 25.04.2017 ok. 12.45. Około 13.00 siostra naszej profesorki powiedziała Jej, że w Internecie zaistniał esej na Jej temat. Ucieszyła się i zapragnęła nazajutrz porozmawiać telefo- nicznie z osobami zaangażowa-nymi w powstanie eseju. Około 3 godziny później, dnia 25.04.2017 profesor Maria Fulara zmarła. Od dłuższego czasu męczyła się z nowotworem.

 

0