Jak meteor przemknęła przez nasze liceum[*]

 

01'

 

 

Irka Żbikowska, której dano również drugie imię- Teresa, urodziła się 12 czerwca 1933 roku w rodzinie Leona i Felicji. Była więc spod tego samego znaku co Bożenka Mikucka, i dlatego jakoś podskórnie dostrzegam podobieństwo duchowe tych dwóch osób: nauczyciela i jego ucznia. Ale nie o tym chciałem, więc kontynuuję. Jeśli napiszę, że urodziła się w wiosce Kalichowszczyzna (dziś leżącej tuż przy przejściu granicznym z Ukrainą / Białorusią w Sławatyczach) w rodzinie ubogiego rolnika, to napiszę nieprawdę. Bo prawda jest taka, że ona urodziła się w bardzo biednej rodzinie chłopskiej (chałupa i ok. 1 ha lichej ziemi, po reformie rolnej powierzchnia nieznacznie wzrosła do 2,75ha), którą w czasach II RP byłaby nazywana rodziną kmiecą. Sami przyznacie, że nawet gdyby ówczesne elyty rządzące Polską wzięły przykłada z Prezesa i przyznawały „500+” na dziecko biorąc forsę z konta przyszłych prapraprawnuków ;-), to z tej państwowej jałmużny i dochodu z gospodarstwa trudno byłoby wyżywić rodzinę pięcioosobową. A tyle właśnie ich było w 1933 (rodzice + Irena + starszy brat Ryszard + młodszy Zdzisław). Wyżywić, a jeszcze przecież są inne wydatki… W ówczesnej Polsce rodzin, o takim statusie materialnym było coś koło 70 lub 80% całej populacji. Władze tamtej Polski wyraźnie nie mogły lub nie chciały zrobić dla kmieci coś więcej niż car uwłaszczający chłopów. Można to zrozumieć, wszak zrobienie coś więcej wiązało by się z naruszeniem świętego prawa własności prywatnej ziemian posiadających dzięki swej ciężkiej pracy, ;-)), po kilkaset tysięcy ha (i więcej!) ziemi i lasów. I tu winieniem dodać jedną informację, która otrzymałem ostatnio od krewnych Ireny: otóż eksponowanie tylko wielkiej biedy rodziny Irki jest lekko naciągane (ale tylko lekko), gdyż jej ojciec był wykształconym młynarzem i właścicielem jedynego młyna (wiatraka?)  w Kalichowszczyźnie, więc przed wojną tak całkiem źle rodzinie Leona się nie powodziło. Gorzej mogło im się powodzić po wojnie, konkretnie po 1948 roku gdy komuna prowadzić zaczęła obłędną politykę ekonomiczną, która sprowadzała się m.in. do tępienia prywatnej własności.

Dobra kończę już te komusze gadanie wracam do biednej Ireny z biednej rodziny. Rodziny takie, w większości, z przyczyn zrozumiałych (brak forsy) nie przywiązywały zbyt dużej wagi do wykształcenia własnych potomków. W rodzinie Leona i Felicji tak nie było, woleli oni nie dojadać, byle tylko ich synowie oraz Irka mogli poznać litery i czytanie, oraz rachunki. Uczyli ich najpierw we własnym zakresie, a potem posyłali ich do szkółki elementarnej w odległej wiosce (Lipinka k/Romanowa). Łatwo zauważyć, że Irka z powodu wojny, prawie połowę podstawówki robiła drogą edukacji domowej. Jak w 1945 roku zaczęła kontynuować naukę w podstawówce w Lipinkach to okazało się, że rodzice w domu uczyli Ją dość kompetentnie, bo nie musiała niczego nadganiać. Dlatego w 1949 roku kończy podstawówkę, a że Jej ojciec i matka są bardzo ambitni to posyłają córkę do odległego, ale najlepszego w okolicy, II LO im. E. Plater w Białej Podlaskiej. O ambicjach rodziców świadczy również to, że ich synowie, Rysiek i Zdzisiek, również kończą liceum i, potem, jakieś studia (nie zdołałem ustalić gdzie) i zostali nauczycielami. Irena 12 czerwca 1951 roku kończy to liceum uzyskując świadectwo maturalne. Patrząc na rok robienia matury, spodziewałem się, jak każdy ipeenowsko zideologizowany jełop, że z polskiego na pisemnej maturze  mogła mieć np. temat taki: „Życiowa postawa Generalissimusa Józefa Stalina. Czy warto być wiernym do końca?” lub temu podobny bzet. Sprawdziłem, był Żeromski, Prus i interpretacja jakichś wierszyków Broniewskiego. Wiele spraw i sprawek można komunie zarzucić, lecz nie to, że w swym działaniu przekraczała granicę śmieszności, jak notorycznie zwykły to czynić ugrupowania rządzące II–bis RP (powyższy temat to modyfikacja polegająca na wymianie: „Generalissimus Józef Stalin ↔ śp Prezydent Lech Kaczyński” w temacie dla młodzieży ogłoszonej przez naszego marszałka Sejmu Najjaśniejszej). Dostałem właśnie, od syna bratanka Ireny, zdjęcie, która, nie wątpię w to, pochodzi z czasu gdy przyszła nasza polonistka przygotowywała się do matury:

1.jpg

                    

                     Rozmawiałem z kilkoma osobami, m.in. z Ewą B. i Piotrkiem G., na temat tego zdjęcia, wszyscy rozmówcy twierdzą, że Irka właściwie do matury przygotowywała się tak samo, jak myśmy to czynili. I to jest niesamowite, ;-)), no po prostu nic, a nic się toto nie zmieniło. Więc myślę se: „może i dzisiaj w katolickich jesziwach (kiedyś toto było zwykłymi liceami) młodzież również przygotowuje się do matury tak, jak robiła to Irka w czasach komuny. Kto wie?

 Idę dalej: po zrobieniu matury Irena Żbikowska złożyła papiery o przyjęcie na polonistykę na UAM w Poznaniu. I teraz uwaga, będzie coś ciekawego: wtedy, papiery o przyjęcie na studia składało się w mieście powiatowym swego miejsca zamieszkania, czyli w Jej wypadku w Białej Podlaskiej. Tam też odbywały się egzaminy wstępne, po którym kandydat był kierowany (lub odrzucany) na studia. W 1951 r. składa ona w odpowiedniej instytucji papiery, egzaminują Ją, jest przyjęta. Aha, warto zaznaczyć, że wcześniej, by przygotować grunt pod pozytywną decyzję, Irka w liceum w 1950 wstępuje do TPPR, a w 1951 do ZMP (Piter!, czy Ty jeszcze pamiętasz co te skróty znaczą?). Czy przynależność do tych organizacji wpłynęła na wynik egzaminu? Cholera wie, ale ja osobiście wątpię, bo do tych organizacji należeli wtedy wszyscy lub prawie wszyscy absolwenci szkół średnich (nawet tzw bikiniarze). W każdym razie w 1951 roku jest przyjęta na studia. Ale cóż z tego, w czasie tzw miesięcy wakacyjnych bardzo ciężko choruje Jej matka. Z tego powodu nie może w październiku jechać do Poznania, opiekuje się mamą. Jak trochę poprawił się stan zdrowia mamy podejmuje nawet chwilową pracę w którejś z okolicznych podstawówek, ale z polonistycznych studiów nie rezygnuje. W roku 1952 składa ponownie papiery na studia, jest przyjęta, matka tym razem nie choruje więc w październiku, nasza przyszła wychowawczyni, wyrusza w swą najdalszą podróż- do Poznania. O poznańskim okresie Ireny mogę powiedzieć równie niewiele co o tym wcześniejszym. Studiuje, jedną z jej prac okresowych na polonistyce był praca pod banalnym tytułem: „Rola współczesnej literatury polskiej…”. W trakcie studiów poznaje przystojniaka o imieniu Zygmunt i nazwisku Glabas pochodzącego z wielkopolski. Wstyd powiedzieć, ale zakochują się i w trakcie studiów biorą ślub. (mylą się więc osoby o poglądach zbliżonych  od IPN, jakoby komuna nie zezwalała na małżeństwa studenckie, a za nieprzestrzeganie tego zakazu wysyłała na Sybir, ;-))  ). Dodam, że ślub i wesele odbyły się w Kalichowszczyźnie. Mam nawet fotkę gości weselnych na tle wiatraka należącego do taty Irki.

2.jpg

 

Przypatrzcie się temu zdjęciu, lecz nie szukajcie wśród gość weselnych mnie lub nawet Piotrka Żbikowskiego. Nie ma nas tam. Nie to, że Irka nas nie zaprosiła. Nie ma nas tam, bo albo nas jeszcze nie było na świecie, albo Irena nie wiedziała o naszym istnieniu. Gdyby nie to, to nie wątpię, że bylibyśmy tam,  i wtedy, to byśmy mogli Wam opowiedzieć o tym weselisku. A tak to musicie zadowolić tymi okruchami.

Tak więc Irka Żbikowska kończy studia już pod nazwiskiem Glabas. Kończy pisząc pracę magisterską na temat jakiegoś psałterza (Psałterz Ryzińskiego lub jakoś tak). Ach, jeszcze jedno, próbowała Ona również studiować na drugim kierunku, germanistyce, ale ponieważ na germanistyce UAM nie znalazłem nikogo, kto zgodziłby się mi pomóc grzebiąc w archiwum, więc tylko takie ździebełko informacji musi Wam wystarczyć.

Po studiach w ówczesnych czasach było się kierowane do pracy. Glabasowie zostali skierowani do, dobrze nam znanych, szkół rolniczych w Dobrocinie. Działo to się w roku 1956. Oboje uczyli tam języka polskiego, ale i WF, i czego tam jeszcze (bo wykształconych nauczycieli wtedy nie było zbyt wielu), aż do 1964 roku. Tu w 1958 (?) przychodzi na świat ich starszy syn, Jarosław, (patrzcie co to za spryciule byli, już wtedy przewidywali jak nazwać adekwatnie syna, ;-))), by w czasach „dobrej zmiany” dumnie przedstawiał się), a w 1962r. Maciej. Mam z dobrocińskiego ich okresu kilka zdjęć. Na pierwszym łatwo rozpoznacie naszą polonistkę (zobaczcie, jaka była śliczna) Jej męża i grupkę ich uczniów.

IMG_20190113_131709

 

Drugie zdjęcie jest bardziej interesujące, pokazuje ono uczniów na lekcji WF. Jest ono robione w roku 1948, tzn w czasach tuż powojennych. Glabasów jeszcze wtedy nie było w Dobrocinie, ale szkoła już funkcjonowała. Fotografię tą zamieszczam, by można było porównać uczniów i ich ubiór w 48 i tych z roku 56 (zdjęcie poprzednie)

 

IMG_20190113_131650

 

 Komuna z tych obdartusów, których rodzice często żyli w gorszych warunkach niż bydła u jaśniepana, zrobiła wykształconych inteligentów lub tylko pół (ale to inna inszość), którzy pewnie dziś, by wstydzili przyznać do tego, że na fotce z roku 1948 to oni som. Obecnie rządzący naszym krajem, twierdzą, że PRL to było inferno, które tylko gnębiło zwykłych ludzi, nic im nie dając. Ach, Boże każdej religii, jak możesz pozwolić, by obecnie rządzący karłowie bezkarnie pluli na wszystko to co działo się w czasach owych, ciężkich i trudnych, ale wszak czasy gruntownych przekształceń łatwe być nie mogły.

Wracam do tematu, a więc Irena i Zygmunt są w Dobrocinie, jak już pisałem tu poczynają im się, rodzą się, i rosną dwaj ich synowie; oni coraz bardziej się doskonalą w prowadzeniu lekcji i innych zajęć szkolnych. Dziś po tylu latach od czasu ich pracy w tej szkole niegdysiejsi ich uczniowie z Dobrocina dobrze wspominają tą parę swych nauczycieli, jak można się przekonać ze strony internetowej szkoły. W roku 1965 władze powiatu zauważają, że można lepiej wykorzystać umiejętności Zygmunta. Warunkiem jest przeprowadzka do Morąga, to chyba dla nich jest też pewien awans. I dla Ireny, i dla Zygmunta.

W Morągu Irena zaczyna pracę w naszym liceum, jako jedna z polonistek. Dodatkowo zostaje nową wychowawczynią naszej klasy, nie wiadomo, czy stara/ stary zrezygnowała z powodu naszej niesforności, czy były inne powody tej zmiany. Aha, dodam, że wśród nas są spory, co do tego, kto był naszym wychowawcą przed prof. Ireną Glabas. Jedni twierdzą, że to prof. Kazimierz Gołaszewski, inni, że na pewno prof. Maria Wójcicka. Ja z powodu sklerozy nie mam zdania na ten temat. Wracajmy do naszej nowej wychowawczyni. Mimo swojej sklerozy nadal pamiętam, że pod Jej rządami nadal byliśmy lekko niesforni, jak to można wyczytać z „kroniki klasowej” zamieszczonej na tej stronie internetowej. Mimo niesforności, prof. Glabas doprowadziła nas do matury. Z Jej lekcji polskiego pamiętam, że mniej było spraw związanych z gramatyką, interpunkcją, itd., więcej natomiast historii literatury i tematów z tym związanych. Pamiętam, że (chyba w X klasie) organizowała konkurs recytatorski, pamiętam dlatego, bo praktycznie wszyscy z klasy przygotowali zwykłe szkolne wiersze i jakąś prozę. Wierszyki były takie jak Bóg przykazał, z rymem, rytmem, emocjonalną treścią i co tam w zwykłym wierszu być winno. Wyłamał się z takiego sztampowego podejścia tylko Witek Szajkowski, recytowany przez niego wiersz był jakiś dziwny. Dziś myślę, że mógł to być utwór Białoszewskiego, lub innego awangardysty. Witek już wtedy potrafił dostrzec dziwne piękno i smak takich utworów, co dla większości z nas do dziś jest niedostępne. Chyba każdy z nas wspomina jak nasza wychowawczyni próbowała nas ukulturalnić organizując dość częste wyjazdy do teatru w Olsztynie. W pamięci została mi wyprawa na jakąś nieco infantylną sztukę o „Ani z zielonego wzgórza” i, tego chyba nikt nie zapomni, „Dancing w kwaterze Hitlera” . Nie, nie z powodu jakichś walorów artystycznych tej sztuki, tylko dlatego, bo przed teatrem, Markowi Szablińskiemu, tj „Szabli”, udało się kupić buty, takie o jakich marzy każdy Wiking  J . Takie szczęście Szabla postanowił opić, i to do takiego stopnia, że w stanie wskazującym wdał się w szarpaninę z bileterem w teatrze. No skończyło się to niedopuszczeniem go do matury, tak, że jedyny potencjalny polonista z naszej klasy robił maturę w roku następnym w jakimś poza morąskim liceum. Ma to i swoje pozytywne strony: dziś „Szabla”, mógłby zgłosić się do IPN, o przyznanie mu statusu prześladowanego przez komunę. Cholera wie czemu tego nie czyni, zawsze to przecież wiąże się z jakąś dodatkową forsą kombatancką, ;-)). Marek do cholery, nie bądź głupi, weź przykład z naszego prześwietnego rządu, ta forsa Ci się przecież należy! Dobrze, kończę żarty wracam do naszej wychowawczyni, jak pisałem doprowadziła nas do matury, którą praktycznie wszyscy zdaliśmy, a większość zdała też na wybrane przez siebie studia (Szabla dopiero w następnym roku na polonistykę na UMK). O maturze z polskiego wolałbym nie pisać, bo z dzisiejszej perspektywy patrząc, muszę powiedzieć, że wybrany temat napisałem dennie. No zdałem, chyba na dostateczny, ale dotychczas czuję niesmak na wspomnienie, że tak to spieprzyłem. Najciekawsze, że z powodu tego niesmaku nie pamiętam tematów maturalnych z polskiego. A Wy pamiętacie? Po maturze wszyscy rozjechaliśmy się po świecie, okazało się, że również nasza wychowawczyni, od września, przestaje pracować w XIII LO. Dlaczego, no chyba znowu z powodu kolejnego awansu swego męża. Ale po kolei: otóż Irena i Zygmunt Glabas przenieśli się z Dobrocina do Morągu dlatego, gdyż ówczesne władze zauważyły, że Zygmunt na duże zdolności organizacyjne. Biorą więc go do  pracy w komitecie powiatowym PZPR, na sekretarza ekonomicznego. Dziś niektórzy z tych, którzy należeli do tej partii, lub w niej pracowali, wstydzą się tego. Jeśli mają takie odczucia to chyba słusznie się wstydzą, bo to wskazuje na fakt, że do PZPR przylepili się przypadkowo. W okresie tu omawianym, gdy Zygmunt Glabas był sekretarzem ekonomicznych KP PZPR, takich przypadkowych „komuchów” było niewielu lub w ogóle nie było. Z biegiem lat to się zmieniało, i problemem było to, że w tamtej partii nie było mechanizmów usuwających takich przypadkowych przylepieńców. Zygmunt nie ma więc z tym problemów, a ponadto dobrze sobie radzi z zarządzaniem i rozwiązywaniem problemów ekonomicznych i społecznych powiatu. Jest to szczęściem i nieszczęściem jednocześnie, bo szykują Mu kolejny awans, tym razem na jakieś stanowisku w instytucjach Olsztyna. Nieszczęście dlatego, bo wiąże się to z kolejną przeprowadzką całej rodziny, a więc i naszej wychowawczyni, do Olsztyna. Tu Zygmunt jest zatrudniony m.in. w redakcji „Naszej wsi” (kolejnych latach zostaje nawet redaktorem naczelnym oddziału tego pisma w Ostrołęce). Natomiast nasza polonistka, zaczyna pracę w Zespole Szkół Ekonomiczno-Handlowych na ul. Paderewskiego w Olsztynie. Pracuje tu aż do swojej emerytury. W tym to czasie Irena i Zygmunt rozwodzą się z sobie znanych przyczyn. Nic nam do tego, można mieć tylko nadzieję, że po rozwodzie i ona, i on byli szczęśliwsi niż przed. Zresztą i ona, i on szukali tego szczęścia, m.in. zawierając nowe związki małżeńskie. Nasza wychowawczyni w tym czasie odkrywa u siebie talent malarski, malując i wystawiając swoje prace w galeriach olsztyńskich. Próbuje nawet zostać kierowcą, jak wreszcie dostaje prawo jazdy, wtedy do samochodów się zniechęca. Gdyż jakoś często te kierowane przez Nią biorą udział w wypadkach. Jej synowie postarali się też żeby została szczęśliwą babcią, wnuczków Jasia i Ewy.

3.jpg

 

  Mimo, że była z naszą klasą tylko 2 lata, pamięta o nas. Dlatego przyjeżdża na spotkania rocznicowe naszej klasy, wygłaszając zawsze jakiś ciepły dla nas speech. Przyjeżdżała na te nasze spotkania klasowe, chyba dlatego, że dla Niej trochę nas brakowało. Rozmawiając z paroma osobami z naszej klasy odniosłem wrażenie, że dla nas w życiu pomaturalnym też Jej trochę brakowało. Prawda Bożenko? Nie wiem, jak Szabla, ale mam odczucie, że reszta naszej trzódki klasowej ciepło i mile wspomina panią profesorkę Irenę Glabas.

Gdzieś tak w 2010 roku doszła nas wiadomość, że dopadła Ją choroba nowotworowa. Leczyła się w Olsztynie i w Warszawie. Nie pomogło, nowotwór zamordował Ją 3 sierpnia 2011 roku. 6 sierpnia została pochowana na cmentarzu w Barczewie. Pocieszam się, że tam gdzie Ona teraz jest, a za moment my również będziemy, taki szajs, jak nowotwory, czy inne źródła udręczenia mięsno-słoninowej formy istnienia człowieka, nie istnieją.

I na zakończenie kilka fotografii z naszych spotkań z prof. I. Glabas w czasie naszych kolejnych imprez klasowych.

glabas

 

grono_z_bozenka

 

wychowawczyni-prawnicy

 

zb3



[*] Pani Reginie Glabas serdeczne dzięki  za udostępnienie tych kilku zdjęć z pierwszej, po studiach, pracy państwa Ireny i Zygmunta. Glabasów. Dodatkowe podziękowania za inspirująca rozmowę, która pokazała mi, że rozmowa z mądrym człowiekiem to nie tylko nauka lecz również przyjemność.

Piotrkowi Żbikowskiemu, w swoim i mojej polonistki imieniu, serdecznie dziękuję. On już dobrze wie za co!

0