Jak meteor przemknęła
przez nasze liceum[*]
Irka Żbikowska, której dano również drugie imię-
Teresa, urodziła się 12 czerwca 1933 roku w rodzinie Leona i Felicji. Była więc
spod tego samego znaku co Bożenka Mikucka, i dlatego jakoś podskórnie
dostrzegam podobieństwo duchowe tych dwóch osób: nauczyciela i jego ucznia. Ale
nie o tym chciałem, więc kontynuuję. Jeśli napiszę, że urodziła się w wiosce
Kalichowszczyzna (dziś leżącej tuż przy przejściu granicznym z Ukrainą / Białorusią w
Sławatyczach) w rodzinie ubogiego rolnika, to napiszę nieprawdę. Bo prawda jest
taka, że ona urodziła się w bardzo biednej rodzinie chłopskiej (chałupa i ok.
Dobra kończę już te komusze gadanie wracam do biednej
Ireny z biednej rodziny. Rodziny takie, w większości, z przyczyn zrozumiałych
(brak forsy) nie przywiązywały zbyt dużej wagi do wykształcenia własnych
potomków. W rodzinie Leona i Felicji tak nie było, woleli oni nie dojadać, byle
tylko ich synowie oraz Irka mogli poznać litery i czytanie, oraz rachunki.
Uczyli ich najpierw we własnym zakresie, a potem posyłali ich do szkółki
elementarnej w odległej wiosce (Lipinka k/Romanowa). Łatwo zauważyć, że Irka z
powodu wojny, prawie połowę podstawówki robiła drogą edukacji domowej. Jak w
1945 roku zaczęła kontynuować naukę w podstawówce w Lipinkach to okazało się,
że rodzice w domu uczyli Ją dość kompetentnie, bo nie musiała niczego
nadganiać. Dlatego w 1949 roku kończy podstawówkę, a że Jej ojciec i matka są
bardzo ambitni to posyłają córkę do odległego, ale najlepszego w okolicy, II LO
im. E. Plater w Białej Podlaskiej. O ambicjach rodziców świadczy również to, że
ich synowie, Rysiek i Zdzisiek, również kończą liceum i, potem, jakieś studia
(nie zdołałem ustalić gdzie) i zostali nauczycielami. Irena 12 czerwca 1951
roku kończy to liceum uzyskując świadectwo maturalne. Patrząc na rok robienia
matury, spodziewałem się, jak każdy ipeenowsko zideologizowany jełop, że z
polskiego na pisemnej maturze mogła mieć
np. temat taki: „Życiowa postawa
Generalissimusa Józefa Stalina. Czy warto być wiernym do końca?” lub temu
podobny bzet. Sprawdziłem, był Żeromski, Prus i interpretacja jakichś
wierszyków Broniewskiego. Wiele spraw i sprawek można komunie zarzucić, lecz
nie to, że w swym działaniu przekraczała granicę śmieszności, jak notorycznie
zwykły to czynić ugrupowania rządzące II–bis RP (powyższy temat to modyfikacja
polegająca na wymianie: „Generalissimus
Józef Stalin ↔ śp Prezydent
Lech Kaczyński” w temacie dla młodzieży ogłoszonej przez naszego marszałka
Sejmu Najjaśniejszej). Dostałem właśnie, od syna bratanka Ireny, zdjęcie,
która, nie wątpię w to, pochodzi z czasu gdy przyszła nasza polonistka
przygotowywała się do matury:
Rozmawiałem z kilkoma
osobami, m.in. z Ewą B. i Piotrkiem G., na temat tego zdjęcia, wszyscy rozmówcy
twierdzą, że Irka właściwie do matury przygotowywała się tak samo, jak myśmy to
czynili. I to jest niesamowite, ;-)), no po prostu nic, a nic się toto nie
zmieniło. Więc myślę se: „może i dzisiaj
w katolickich jesziwach (kiedyś toto było zwykłymi liceami) młodzież również
przygotowuje się do matury tak, jak robiła to Irka w czasach komuny. Kto wie?”
Idę dalej: po
zrobieniu matury Irena Żbikowska złożyła papiery o przyjęcie na polonistykę na
UAM w Poznaniu. I teraz uwaga, będzie coś ciekawego: wtedy, papiery o przyjęcie
na studia składało się w mieście powiatowym swego miejsca zamieszkania, czyli w
Jej wypadku w Białej Podlaskiej. Tam też odbywały się egzaminy wstępne, po
którym kandydat był kierowany (lub odrzucany) na studia. W 1951 r. składa ona w
odpowiedniej instytucji papiery, egzaminują Ją, jest przyjęta. Aha, warto
zaznaczyć, że wcześniej, by przygotować grunt pod pozytywną decyzję, Irka w
liceum w 1950 wstępuje do TPPR, a w 1951 do ZMP (Piter!, czy Ty jeszcze
pamiętasz co te skróty znaczą?). Czy przynależność do tych organizacji wpłynęła
na wynik egzaminu? Cholera wie, ale ja osobiście wątpię, bo do tych organizacji
należeli wtedy wszyscy lub prawie wszyscy absolwenci szkół średnich (nawet tzw
bikiniarze). W każdym razie w 1951 roku jest przyjęta na studia. Ale cóż z
tego, w czasie tzw miesięcy wakacyjnych bardzo ciężko choruje Jej matka. Z tego
powodu nie może w październiku jechać do Poznania, opiekuje się mamą. Jak
trochę poprawił się stan zdrowia mamy podejmuje nawet chwilową pracę w którejś
z okolicznych podstawówek, ale z polonistycznych studiów nie rezygnuje. W roku
1952 składa ponownie papiery na studia, jest przyjęta, matka tym razem nie
choruje więc w październiku, nasza przyszła wychowawczyni, wyrusza w swą najdalszą
podróż- do Poznania. O poznańskim okresie Ireny mogę powiedzieć równie niewiele
co o tym wcześniejszym. Studiuje, jedną z jej prac okresowych na polonistyce
był praca pod banalnym tytułem: „Rola
współczesnej literatury polskiej…”. W trakcie studiów poznaje przystojniaka
o imieniu Zygmunt i nazwisku Glabas pochodzącego z wielkopolski. Wstyd
powiedzieć, ale zakochują się i w trakcie studiów biorą ślub. (mylą się więc
osoby o poglądach zbliżonych od IPN,
jakoby komuna nie zezwalała na małżeństwa studenckie, a za nieprzestrzeganie
tego zakazu wysyłała na Sybir, ;-)) ).
Dodam, że ślub i wesele odbyły się w Kalichowszczyźnie. Mam nawet fotkę gości
weselnych na tle wiatraka należącego do taty Irki.
Przypatrzcie się temu zdjęciu, lecz nie szukajcie
wśród gość weselnych mnie lub nawet Piotrka Żbikowskiego. Nie ma nas tam. Nie
to, że Irka nas nie zaprosiła. Nie ma nas tam, bo albo nas jeszcze nie było na
świecie, albo Irena nie wiedziała o naszym istnieniu. Gdyby nie to, to nie
wątpię, że bylibyśmy tam, i wtedy, to
byśmy mogli Wam opowiedzieć o tym weselisku. A tak to musicie zadowolić tymi
okruchami.
Tak więc Irka Żbikowska kończy studia już pod
nazwiskiem Glabas. Kończy pisząc pracę magisterską na temat jakiegoś psałterza
(Psałterz Ryzińskiego lub jakoś tak).
Ach, jeszcze jedno, próbowała Ona również studiować na drugim kierunku,
germanistyce, ale ponieważ na germanistyce UAM nie znalazłem nikogo, kto
zgodziłby się mi pomóc grzebiąc w archiwum, więc tylko takie ździebełko
informacji musi Wam wystarczyć.
Po studiach w ówczesnych czasach było się kierowane do
pracy. Glabasowie zostali skierowani do, dobrze nam znanych, szkół rolniczych w
Dobrocinie. Działo to się w roku 1956. Oboje uczyli tam języka polskiego, ale i
WF, i czego tam jeszcze (bo wykształconych nauczycieli wtedy nie było zbyt
wielu), aż do 1964 roku. Tu w 1958 (?) przychodzi na świat ich starszy syn,
Jarosław, (patrzcie co to za spryciule byli, już wtedy przewidywali jak nazwać
adekwatnie syna, ;-))), by w czasach „dobrej zmiany” dumnie przedstawiał się),
a w 1962r. Maciej. Mam z dobrocińskiego ich okresu kilka zdjęć. Na pierwszym
łatwo rozpoznacie naszą polonistkę (zobaczcie, jaka była śliczna) Jej męża i
grupkę ich uczniów.
Drugie
zdjęcie jest bardziej interesujące, pokazuje ono uczniów na lekcji WF. Jest ono
robione w roku 1948, tzn w czasach tuż powojennych. Glabasów jeszcze wtedy nie
było w Dobrocinie, ale szkoła już funkcjonowała. Fotografię tą zamieszczam, by
można było porównać uczniów i ich ubiór w 48 i tych z roku 56 (zdjęcie poprzednie)
Komuna z tych
obdartusów, których rodzice często żyli w gorszych warunkach niż bydła u
jaśniepana, zrobiła wykształconych inteligentów lub tylko pół (ale to inna
inszość), którzy pewnie dziś, by wstydzili przyznać do tego, że na fotce z roku
1948 to oni som. Obecnie rządzący
naszym krajem, twierdzą, że PRL to było inferno, które tylko gnębiło zwykłych
ludzi, nic im nie dając. Ach, Boże każdej religii, jak możesz pozwolić, by
obecnie rządzący karłowie bezkarnie pluli na wszystko to co działo się w czasach
owych, ciężkich i trudnych, ale wszak czasy gruntownych przekształceń łatwe być
nie mogły.
Wracam do tematu, a więc Irena i Zygmunt są w
Dobrocinie, jak już pisałem tu poczynają im się, rodzą się, i rosną dwaj ich
synowie; oni coraz bardziej się doskonalą w prowadzeniu lekcji i innych zajęć
szkolnych. Dziś po tylu latach od czasu ich pracy w tej szkole niegdysiejsi ich
uczniowie z Dobrocina dobrze wspominają tą parę swych nauczycieli, jak można
się przekonać ze strony internetowej szkoły. W roku 1965 władze powiatu
zauważają, że można lepiej wykorzystać umiejętności Zygmunta. Warunkiem jest
przeprowadzka do Morąga, to chyba dla nich jest też pewien awans. I dla Ireny,
i dla Zygmunta.
W Morągu Irena zaczyna pracę w naszym liceum, jako
jedna z polonistek. Dodatkowo zostaje nową wychowawczynią naszej klasy, nie
wiadomo, czy stara/ stary zrezygnowała z powodu naszej niesforności, czy były
inne powody tej zmiany. Aha, dodam, że wśród nas są spory, co do tego, kto był
naszym wychowawcą przed prof. Ireną Glabas. Jedni twierdzą, że to prof.
Kazimierz Gołaszewski, inni, że na pewno prof. Maria Wójcicka. Ja z powodu
sklerozy nie mam zdania na ten temat. Wracajmy do naszej nowej wychowawczyni.
Mimo swojej sklerozy nadal pamiętam, że pod Jej rządami nadal byliśmy lekko
niesforni, jak to można wyczytać z „kroniki
klasowej” zamieszczonej na tej stronie internetowej. Mimo niesforności,
prof. Glabas doprowadziła nas do matury. Z Jej lekcji polskiego pamiętam, że
mniej było spraw związanych z gramatyką, interpunkcją, itd., więcej natomiast
historii literatury i tematów z tym związanych. Pamiętam, że (chyba w X klasie)
organizowała konkurs recytatorski, pamiętam dlatego, bo praktycznie wszyscy z
klasy przygotowali zwykłe szkolne wiersze i jakąś prozę. Wierszyki były takie
jak Bóg przykazał, z rymem, rytmem, emocjonalną treścią i co tam w zwykłym
wierszu być winno. Wyłamał się z takiego sztampowego podejścia tylko Witek
Szajkowski, recytowany przez niego wiersz był jakiś dziwny. Dziś myślę, że mógł
to być utwór Białoszewskiego, lub innego awangardysty. Witek już wtedy potrafił
dostrzec dziwne piękno i smak takich utworów, co dla większości z nas do dziś
jest niedostępne. Chyba każdy z nas wspomina jak nasza wychowawczyni próbowała
nas ukulturalnić organizując dość częste wyjazdy do teatru w Olsztynie. W
pamięci została mi wyprawa na jakąś nieco infantylną sztukę o „Ani z zielonego wzgórza” i, tego chyba
nikt nie zapomni, „Dancing w kwaterze
Hitlera” . Nie, nie z powodu jakichś walorów artystycznych tej sztuki,
tylko dlatego, bo przed teatrem, Markowi Szablińskiemu, tj „Szabli”, udało się kupić buty, takie o jakich marzy każdy
Wiking J . Takie szczęście Szabla postanowił opić, i to do
takiego stopnia, że w stanie wskazującym wdał się w szarpaninę z bileterem w
teatrze. No skończyło się to niedopuszczeniem go do matury, tak, że jedyny
potencjalny polonista z naszej klasy robił maturę w roku następnym w jakimś
poza morąskim liceum. Ma to i swoje pozytywne strony: dziś „Szabla”, mógłby zgłosić się do IPN, o przyznanie mu statusu prześladowanego
przez komunę. Cholera wie czemu tego nie czyni, zawsze to przecież wiąże się z
jakąś dodatkową forsą kombatancką, ;-)). Marek do cholery, nie bądź głupi, weź
przykład z naszego prześwietnego rządu, ta forsa Ci się przecież należy!
Dobrze, kończę żarty wracam do naszej wychowawczyni, jak pisałem doprowadziła
nas do matury, którą praktycznie wszyscy zdaliśmy, a większość zdała też na
wybrane przez siebie studia (Szabla dopiero w następnym roku na polonistykę na
UMK). O maturze z polskiego wolałbym nie pisać, bo z dzisiejszej perspektywy
patrząc, muszę powiedzieć, że wybrany temat napisałem dennie. No zdałem, chyba
na dostateczny, ale dotychczas czuję niesmak na wspomnienie, że tak to
spieprzyłem. Najciekawsze, że z powodu tego niesmaku nie pamiętam tematów
maturalnych z polskiego. A Wy pamiętacie? Po maturze wszyscy rozjechaliśmy się
po świecie, okazało się, że również nasza wychowawczyni, od września, przestaje
pracować w XIII LO. Dlaczego, no chyba znowu z powodu kolejnego awansu swego
męża. Ale po kolei: otóż Irena i Zygmunt Glabas przenieśli się z Dobrocina do
Morągu dlatego, gdyż ówczesne władze zauważyły, że Zygmunt na duże zdolności
organizacyjne. Biorą więc go do pracy w
komitecie powiatowym PZPR, na sekretarza ekonomicznego. Dziś niektórzy z tych,
którzy należeli do tej partii, lub w niej pracowali, wstydzą się tego. Jeśli
mają takie odczucia to chyba słusznie się wstydzą, bo to wskazuje na fakt, że
do PZPR przylepili się przypadkowo. W okresie tu omawianym, gdy Zygmunt Glabas
był sekretarzem ekonomicznych KP PZPR, takich przypadkowych „komuchów” było
niewielu lub w ogóle nie było. Z biegiem lat to się zmieniało, i problemem było
to, że w tamtej partii nie było mechanizmów usuwających takich przypadkowych
przylepieńców. Zygmunt nie ma więc z tym problemów, a ponadto dobrze sobie
radzi z zarządzaniem i rozwiązywaniem problemów ekonomicznych i społecznych
powiatu. Jest to szczęściem i nieszczęściem jednocześnie, bo szykują Mu kolejny
awans, tym razem na jakieś stanowisku w instytucjach Olsztyna. Nieszczęście
dlatego, bo wiąże się to z kolejną przeprowadzką całej rodziny, a więc i naszej
wychowawczyni, do Olsztyna. Tu Zygmunt jest zatrudniony m.in. w redakcji „Naszej wsi” (kolejnych latach zostaje
nawet redaktorem naczelnym oddziału tego pisma w Ostrołęce). Natomiast nasza
polonistka, zaczyna pracę w Zespole Szkół Ekonomiczno-Handlowych na ul.
Paderewskiego w Olsztynie. Pracuje tu aż do swojej emerytury. W tym to czasie
Irena i Zygmunt rozwodzą się z sobie znanych przyczyn. Nic nam do tego, można
mieć tylko nadzieję, że po rozwodzie i ona, i on byli szczęśliwsi niż przed.
Zresztą i ona, i on szukali tego szczęścia, m.in. zawierając nowe związki
małżeńskie. Nasza wychowawczyni w tym czasie odkrywa u siebie talent malarski,
malując i wystawiając swoje prace w galeriach olsztyńskich. Próbuje nawet
zostać kierowcą, jak wreszcie dostaje prawo jazdy, wtedy do samochodów się
zniechęca. Gdyż jakoś często te kierowane przez Nią biorą udział w wypadkach.
Jej synowie postarali się też żeby została szczęśliwą babcią, wnuczków Jasia i
Ewy.
Mimo, że była
z naszą klasą tylko 2 lata, pamięta o nas. Dlatego przyjeżdża na spotkania
rocznicowe naszej klasy, wygłaszając zawsze jakiś ciepły dla nas speech.
Przyjeżdżała na te nasze spotkania klasowe, chyba dlatego, że dla Niej trochę
nas brakowało. Rozmawiając z paroma osobami z naszej klasy odniosłem wrażenie,
że dla nas w życiu pomaturalnym też Jej trochę brakowało. Prawda Bożenko? Nie
wiem, jak Szabla, ale mam odczucie, że reszta naszej trzódki klasowej ciepło i
mile wspomina panią profesorkę Irenę Glabas.
Gdzieś tak w 2010 roku doszła nas wiadomość, że
dopadła Ją choroba nowotworowa. Leczyła się w Olsztynie i w Warszawie. Nie
pomogło, nowotwór zamordował Ją 3 sierpnia 2011 roku. 6 sierpnia została
pochowana na cmentarzu w Barczewie. Pocieszam się, że tam gdzie Ona teraz jest,
a za moment my również będziemy, taki szajs, jak nowotwory, czy inne źródła
udręczenia mięsno-słoninowej formy istnienia człowieka, nie istnieją.
I na zakończenie kilka fotografii z naszych spotkań z
prof. I. Glabas w czasie naszych kolejnych imprez klasowych.
[*] Pani Reginie Glabas serdeczne dzięki za udostępnienie tych kilku zdjęć z pierwszej, po studiach, pracy państwa Ireny i Zygmunta. Glabasów. Dodatkowe podziękowania za inspirująca rozmowę, która pokazała mi, że rozmowa z mądrym człowiekiem to nie tylko nauka lecz również przyjemność.
Piotrkowi Żbikowskiemu, w swoim i mojej polonistki imieniu, serdecznie dziękuję. On już dobrze wie za co!